Szminka, kredka, tusz do rzęs, puder, róż, lakier do paznokci... Wszystko to ustawione na mojej toaletce czeka sobie na lepsze dni... Olejek do kąpieli stoi w łazienkowej szafce- nie pamiętam kiedy go używałam... Wogóle nie pamiętam kiedy ostatnio leżałam sobie w wannie pełnej gorącej wody, z kremowa pianą na wierzchu, z pachnącym olejkiem i tlącymi się delikatnie świeczkami ustawionymi na półce... Kurcze, ja nie pamiętam kiedy ostatni raz poszłam załatwiać swoje potrzeby w toalecie sama! A przepraszam, skłamałam- poszłam do toalety sama wczoraj... ale już po kilku sekundach usłyszałam tupot małych stópek i pukanie, czy też raczej dobijanie się do drzwi małymi raczkami... i tak oto moja ukochana jednoosobowa widownia dumna z siebie wkroczyła do łazienki, czterema krokami pokonując odległość od progu do stopnia i sadowiąc się na nim wygodnie, raczyła obdarzyć mnie spojrzeniem i stwierdzeniem: "Kabukabu kabujabu kabu?", co w wolnym tłumaczeniu znaczy:"Już jestem, co tak patrzysz zdziwiona?". I tak oto moja chwila samotności szybko przestała nią być...
Otwieram szafę i ze smutkiem przesuwam kolejne wieszaki. Białe nie, bo przecież nie spiorę z nich resztek, które jak nic się zaraz na nich znajdą. Sukienki nie, bo przecież nie wygodne i krępują zbyt wiele ruchów, do których oczywiście nie zostały stworzone! Spódnice? To samo co sukienki... Bluzki, koszule, koszulki- temat rzeka... Ta za mała- po ciąży zostało kilka kilogramów, ta nie dopina się w pewnym miejscu- piersi niestety nie zmalały, wręcz odwrotnie, co doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo w Polsce nie ma ładnych biustonoszy na większe "bliźniaki", przez co muszę nosić te do karmienia, bo jako jedyne wyglądają estetycznie, a bluzki dla biuściastych w tym kraju to po prostu worki...Jedwab, satyna, tiul odpadają z wiadomych przyczyn. Zasuwam szafę, otwieram półkę i z westchnieniem sięgam po szerokie dżinsy i bawełniany podkoszulek. O bawełno- królowo mej szafy od drugiej połowy 8 miesiąca ciąży, niech błogosławią cię wszystkie kobiety, wszystkich narodów świata!!!
Buty? Moje ukochane szpilki- śliczne, z delikatnej skórki, na smukłej wysokiej szpilce schowane do pudełka, otulone paskami gąbeczki, ukryte przed mym tęsknym wzrokiem na dnie szafy. Koturny? Też ukryte. Co mi zostało? Wiosną i jesienią trampki, adidasy, półbuty i kalosze. Latem sandały + trampki, a zimą krótkie kozaki na płaskiej podeszwie. Obcasy zdecydowanie się tu nie sprawdzają niestety...
No to się pożaliłam... Wiem, marudzę i powinnam się wziąć za siebie. Biorę się- był basen 3,4x w tygodniu, była siłownia 3x w tygodniu, i dieta- wszystko to łącznie przez rok nie dało rezultatów większych niż te 5 kg, które odbiło się podłym efektem- sami wiecie jakim :/ Czy potrafię siebie taką zaakceptować? Oczywiście, że nie! Przestałam już patrzeć w lustro, poza tym na toaletce, dzięki któremu robię czasami pseudo makijaż... Czy dalej próbuję? Oczywiście! Ale bez efektów i chyba już w nie nie wierzę... Czasami tylko przychodzi taka chwila, kiedy jest ciężko i sobie przez chwilkę popłaczę, ale szybko ocieram te kilka kropel, wstaję i kończę składanie całej sterty spodenek, bluzeczek, skarpetek itd. Lubię moje życie, kocham je nawet, gdyby jeszcze ciało chciało się dostosować... Może kiedyś... ;) Na razie wystarczą te małe błyszczące oczy i "słowa" "Kabukabu kabujabu, kabu mama! MA-MA? MAM-MA! MAMA!!! :D"