- Chcę rozwodu- powiedziałam spokojnie do męża prowadząc auto.
- Nie dam ci rozwodu- odpowiedział wściekły.
- Mówię poważnie. Chce rozwodu. Miedzy nami nie ma już nic poza złością i gniewem.
- Nigdy nie dam ci rozwodu.
- Nie kochasz mnie. Cały czas udowadniasz, że jestem podczłowiekiem. Wrzeszczysz na mnie, poniżasz mnie.
- Co ty opowiadasz? Kocham cię i nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
- Dobrze- szepnęłam. Niech i tak będzie. Kochamy się.
Prowadziłam dalej auto w milczeniu. Zdałam sobie sprawę, że już do końca życia będę z mężczyzną, którego nie kocham i który nie kocha mnie. Nie zdobędę się na odwagę, aby złożyć papiery rozwodowe. Wiem, że rozwód, kiedy jedna ze stron walczy o małżeństwo, potrafi ciągnąć się długo i kosztuje krocie. Nie mówiłam już nic, skupiłam się na drodze.
- Ty patrz co on robi- powiedziałam nieco wystraszona
- Wariat- skwitował krótko Witek.
- Zwalniam, bo się boję. Nie wiem co on robi. Jezu!- krzyknęłam.
- Nie dam ci rozwodu- odpowiedział wściekły.
- Mówię poważnie. Chce rozwodu. Miedzy nami nie ma już nic poza złością i gniewem.
- Nigdy nie dam ci rozwodu.
- Nie kochasz mnie. Cały czas udowadniasz, że jestem podczłowiekiem. Wrzeszczysz na mnie, poniżasz mnie.
- Co ty opowiadasz? Kocham cię i nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
- Dobrze- szepnęłam. Niech i tak będzie. Kochamy się.
Prowadziłam dalej auto w milczeniu. Zdałam sobie sprawę, że już do końca życia będę z mężczyzną, którego nie kocham i który nie kocha mnie. Nie zdobędę się na odwagę, aby złożyć papiery rozwodowe. Wiem, że rozwód, kiedy jedna ze stron walczy o małżeństwo, potrafi ciągnąć się długo i kosztuje krocie. Nie mówiłam już nic, skupiłam się na drodze.
- Ty patrz co on robi- powiedziałam nieco wystraszona
- Wariat- skwitował krótko Witek.
- Zwalniam, bo się boję. Nie wiem co on robi. Jezu!- krzyknęłam.
Poczułam szarpnięcie pasów. Zamknęłam oczy, żeby kawałki szkła do nich nie wpadły. Nie wiem ile razy nasze auto się obróciło. Kiedy się zatrzymało, wisieliśmy przypięci do foteli pasami bezpieczeństwa. Witek nic nie mówił, twarz miał zakrwawioną. Sięgnęłam do schowka obok kierownicy. Za gąbkami do szyby schowany miałam składany nóż. Odcięłam swój pas i wykopałam drzwi. Wydostałam się z auta. Kręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się. 2 ciężarówki, kilka aut osobowych. kilka osób w sytuacji podobnej do naszej. Szybko otrzeźwiałam i pobiegłam do Witka. Wyrwałam drzwi i odcięłam jego pas, podtrzymując go, aby nie upadł. Odrzuciłam nóż. W miarę możliwości starałam się nie spowodować większych strat w stanie mojego męża. Odciągnęłam go od auta. Położyłam go na jezdni. Sprawdziłam czy oddycha. Oddychał. Ledwo.
- Obudź się!- krzyczałam. Obudź się do cholery! Masz nas, mnie i dzieci. Nie możesz tu umrzeć. Obudź się!- uderzyłam go kilka razy w twarz.
-Mala- szepnął.
- Witek, Witeczku- pochyliłam się nad nim. Przepraszam. Nie chciałam tego. Kocham cię. Naprawimy wszystko, będziemy znów szczęśliwi.
- Mała szybko... Masz coś do pisania?
- Co? Teraz pytasz o notes?
- Przynieś.
- Mam. co mam zapisać- klęczałam przy nim.
- Obudź się!- krzyczałam. Obudź się do cholery! Masz nas, mnie i dzieci. Nie możesz tu umrzeć. Obudź się!- uderzyłam go kilka razy w twarz.
-Mala- szepnął.
- Witek, Witeczku- pochyliłam się nad nim. Przepraszam. Nie chciałam tego. Kocham cię. Naprawimy wszystko, będziemy znów szczęśliwi.
- Mała szybko... Masz coś do pisania?
- Co? Teraz pytasz o notes?
- Przynieś.
- Mam. co mam zapisać- klęczałam przy nim.
- Na moim laptopie jest ukryty folder. Hasło do laptopa to "KOCHAMMOJĄŻONECZKĘ" pisane z dużych liter i razem. Cicho- skarcił mnie. Hasło do folderu to data naszego ślubu bez kropek. Tam będzie wszystko. To zabezpieczy was na kilka lat.
- Witek co ty? Chyba nas, zabezpieczy nas. Prężcież ludzie maja gorsze wypadki- płakałam.
- Mała ja nie czuję nóg i drętwieją mi ręce.
- Witek nie zostawiaj mnie! Pomocy! Błagam niech mi ktoś pomoże!- rozglądałam się gorączkowo.
- Kocham cię. I bardzo kocham nasze dzieci. Masz telefon?
- Mam- wyciągnęłam go z kieszeni.
- Włącz kamerę.
- Witek co ty?
- Włącz- posłusznie uruchomiłam telefon.
Witek powoli mówił do naszych dzieci. Powiedział, że je kocha, żeby zadbały o skończenie szkoły i pomagały mi, jak tylko będą umiały. Poprosił, by o nim nie zapomniały i zapewnił, że już go nie boli i na pewno trafi w lepsze miejsce. Płakałam, łzy płynęły mi już strumieniami. Nie chciałam do siebie dopuścić myśli o tym, co się właśnie dzieje.
- Witek, Witeczku... Pomocy!- krzyczałam, kiedy zobaczyłam karetkę.
- Mała kocham cię- szepnął.
- Witek kocham cię. Nie zamykaj oczu! Nie pozwalam ci! Słyszysz?! Nie! Do cholery, Witek!- uniosłam go i objęłam.
- Witek co ty? Chyba nas, zabezpieczy nas. Prężcież ludzie maja gorsze wypadki- płakałam.
- Mała ja nie czuję nóg i drętwieją mi ręce.
- Witek nie zostawiaj mnie! Pomocy! Błagam niech mi ktoś pomoże!- rozglądałam się gorączkowo.
- Kocham cię. I bardzo kocham nasze dzieci. Masz telefon?
- Mam- wyciągnęłam go z kieszeni.
- Włącz kamerę.
- Witek co ty?
- Włącz- posłusznie uruchomiłam telefon.
Witek powoli mówił do naszych dzieci. Powiedział, że je kocha, żeby zadbały o skończenie szkoły i pomagały mi, jak tylko będą umiały. Poprosił, by o nim nie zapomniały i zapewnił, że już go nie boli i na pewno trafi w lepsze miejsce. Płakałam, łzy płynęły mi już strumieniami. Nie chciałam do siebie dopuścić myśli o tym, co się właśnie dzieje.
- Witek, Witeczku... Pomocy!- krzyczałam, kiedy zobaczyłam karetkę.
- Mała kocham cię- szepnął.
- Witek kocham cię. Nie zamykaj oczu! Nie pozwalam ci! Słyszysz?! Nie! Do cholery, Witek!- uniosłam go i objęłam.
W tym momencie nie miały znaczenia złe emocje, dni czy słowa, które padły jeszcze kilka minut temu. Czułam, jak pęka mi serce, jak rozdziera je ból nie do opisania. Wiedziałam, że na moich rekach umiera człowiek, który stanowił ogromna część mojego serca i którego, na swój sposób bardzo kochałam. Widziałam ratowników, którzy podbiegli do nas, którzy próbowali go reanimować i ich przepraszający wzrok. Wszystko to działo się jakby obok mnie, poza moim postrzeganiem. Nie słyszałam nic, żadnych pytań, nie czułam wkłucia, które zrobiono mi by podać doraźnie kroplówkę. Patrzyłam tępym wzrokiem na martwe ciało mojego męża, zdając sobie sprawę, że nigdy nie usłyszę jego ciepłego głosu.
(Jakiś czas później)
- Czas nie leczył ran tak szybko, jak się tego spodziewałam. Nie potrafiłam uporządkować mojego życia. Były dni, kiedy otwierałam szafę i wąchałam jego koszule. Nie potrafiłam uwolnić się od przekonania, że podświadomie to ja go zabiłam- szeptałam siedząc na kanapie u terapeuty.
- Ale ty wiesz, że to nie twoja wina, prawda?
- Wiem- powiedziałam jeszcze ciszej i przymknęłam oczy.
- Pierwsze co musisz zrobić, to uświadomić sobie ten fakt. TO NIE TWOJA WINA!- wręcz przeliterował mi to zdanie.
- Chciałam rozwodu...
- I miałaś prawo tego chcieć. Nie jesteś pierwszą i nie jesteś ostatnią kobietą, która mówi mężowi, że chce się rozwieść.
- Ale nie każda ma zaraz po tym wypadek, w którym on ginie.
- Gdyby praktyka na to pozwalała, to bym cię teraz opieprzył, ale nie mogę, więc będę tłumaczył. Twoja informacja nie miała wpływu na to, co zrobili kierowcy przed wami i za wami. Nie miała wpływu na śmierć twojego męża.
- Tak, tak.. wiem. Mam też dzieci i dla nich muszę się otrząsnąć i żyć dalej.
- Nie!- przerwał mi stanowczo. Musisz żyć dla siebie. W przeciwnym razie twoje dzieci nie będą mieć mamy tak na prawdę. Zrozum, że twoja decyzja o rozwodzie nie miała żadnego wpływu na ten wypadek i jego śmierć.
- Dobrze, rozumiem. Już to przepracowałam.
- Wiesz co ci powiem? Gówno rozumiesz i gówno sobie przepracowałaś. Bierzemy się za to od początku.
- Ale nie każda ma zaraz po tym wypadek, w którym on ginie.
- Gdyby praktyka na to pozwalała, to bym cię teraz opieprzył, ale nie mogę, więc będę tłumaczył. Twoja informacja nie miała wpływu na to, co zrobili kierowcy przed wami i za wami. Nie miała wpływu na śmierć twojego męża.
- Tak, tak.. wiem. Mam też dzieci i dla nich muszę się otrząsnąć i żyć dalej.
- Nie!- przerwał mi stanowczo. Musisz żyć dla siebie. W przeciwnym razie twoje dzieci nie będą mieć mamy tak na prawdę. Zrozum, że twoja decyzja o rozwodzie nie miała żadnego wpływu na ten wypadek i jego śmierć.
- Dobrze, rozumiem. Już to przepracowałam.
- Wiesz co ci powiem? Gówno rozumiesz i gówno sobie przepracowałaś. Bierzemy się za to od początku.
- Ale...- próbowałam protestować.
- Nie ma żadnego ale- przerwał mi stanowczo. Tak po ludzku, po prostu ci współczuję, ale jako terapeuta muszę pomóc ci to poukładać i zrozumieć. I mówmy o faktach, a nie o twoich depresyjnych postrzeganiach danych sytuacji.
Miałam depresję, która pogłębiła się po wypadku. Cały świat myślał, że wtedy się zaczęła, ale dla mnie był to idealny moment, żeby przestać się z tym ukrywać. Miałam niesamowite szczęście, że trafiłam do dobrego terapeuty. Na początku przydzielono mi jakąś kobietę, której imienia nawet nie pamiętałam, a która słuchała mnie z przyklejonym do twarzy uśmiechem, kiwając głową. Poprosiłam o zmianę na mężczyznę i to był strzał w 10. Po kilku spotkaniach poprosiłam, żeby mówił mi po imieniu i płynnie przeszliśmy "na ty". Cotygodniowe spotkania dawały mi spokój i poczucie, że ktoś jest w tym wszystkim ze mną, a nie obok mnie. Ceniłam to, że nie był szablonowym psychologiem, a czasami jego reakcje nawet mnie zaskakiwały. Ale wiedziałam, że tylko z nim wygram walkę o siebie.
(przypominam, że jest to fikcja literacka, a wszelka zbieżność osób, wydarzeń i miejsc jest przypadkowa!)