poniedziałek, 27 czerwca 2016

Kiedy dostajesz cios za ciosem...

Są takie dni, kiedy człowiek nie może się pozbierać. Z której strony by nie podchodził, trafia na twardą pięść wymierzoną wprost w jego twarz. I czujesz taka bezsilność w sercu. Jak byś się nie starał, trafiasz głowa w mur. Zakładasz więc kask i próbujesz rozwalić system, brniesz do przodu i walczysz... ale kask pęka a ty zostajesz z pękniętą czaszką i kilkoma szwami. Wstajesz, nie poddajesz się i walczysz dalej, zakładasz kolejny kask, tym razem mocniejszy. I walisz głowa w ten wielki mur, starasz się wdrapać na jego szczyt i pokonać przeszkodę, i kiedy już jesteś tak blisko, jakiś jego fragment odpada, a ty lecisz w dół, prosto na skalne urwisko... I to nie jest lot wolnego serca, tylko okrutne, bolesne spadanie ze świadomością, że za chwilę roztrzaskasz się o te malownicze skały... bo czasami to, co z daleka takie piękne, malownicze i piękne, z bliska jest brzydkie, straszne i nijakie, a czasami okrutne i przerażające, bezgranicznie beznadziejne... Więc spadasz głowa w dół i wiesz, że nie możesz powstrzymać upadku, ta chwila zbliża się nieuchronnie... >TRZASK< Leżysz na skałach z rozłożonymi ramionami- teraz zaczyna się Twój lot... Zaczynasz rozumieć, że głowa nie przebijesz muru, że jest za wysoki, aby móc go pokonać, bo "mafia" potrafi się okopać... Więc leżysz, chłoniesz powietrze resztkami swojego jestestwa i czujesz w ustach słodki zapach czerwieni... Przymykasz oczy i tylko ciepła, błyszcząca łza, leniwie tocząca się spod powieki uświadamia Ci, że żyjesz.... I choć tak ciężko otworzyć oczy- otwierasz je, aby zobaczyć mur nie do pokonania... choć tak ciężko podnieść się- wstajesz, aby chwiejnym krokiem odejść z miejsca porażki... choć tak ciężko unieść głowę- ocierasz łzę, ścierasz szkarłat i idziesz do swej szarej codzienności- Ty, żołnierz własnego serca i osobliwego jestestwa... Tylko czasami jest tak strasznie ciężko pokonać odruch szepczący gdzieś z tyłu głowy: "Nie walcz, daj się ponieść szkarłatowi... przecież na tej skaje słońce tak przyjemnie grzeje..." I wtedy pojawia się myśl, że kolejny raz nie dasz rady wstać... że zgruchotane kości nie uniosą więcej tego ciężaru... Ta głucho odbijająca się w sercu czarna nadzieja, że może to najlepsza droga, że już dość cierpienia i dość upokorzeń, i najwyższa pora odpuścić...

Tylko ile razy można goić rany wciąż na nowo rozdrapywane? Jak długo można walić głowa w mur nie do rozwalenia, z nadzieją, ze naruszysz nienaruszalną konstrukcję? Odchodzisz ze spuszczoną głową i z niedbałym machnięciem ręki w geście rezygnacji, w drugiej trzymając drewniany, wysłużony różaniec...


Idziesz zregenerować siły, posklejać roztrzaskany kask, wygoić rany... w końcu trzeba dalej atakować tą ścianę... bo nie da się uwięzić smoka... Smoki polecą nawet ze złamanymi skrzydłami... przecież one nigdy nie zapominają jak się lata.... 

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Ja dalej chcę polecieć... Chociaż łzy nie przestają lecieć... Ale jak obetną mi skrzydła, to przecież jestem archeologiem- zaskoczę ich podkopem... Na razie uciekam do pieczary szukać ukojenia... 😥🐉

      Usuń